Moi znajomi nie mają auta. Teraz często budzi to zdziwienie, bo w wielu rodzinach każdy dorosły ma swoje, a czasem ilość samochodów przekracza wręcz ilość uprawnionych do ich prowadzenia. No, ale ja nie o tym w końcu.
Ci znajomi mieszkają w miejscu jak z bajki- wszędzie daleko. Sklepy w pobliżu są drogie- jak to na wsi. Ich sąsiadka pracuje w mieście, dojeżdża samochodem. Często pada pytanie "Nie jedziesz przypadkiem do jakiegoś Oszonka? Bo mi się cukier kończy." Sąsiadka nie robi problemu, bo rozumie, że każdy grosz się liczy- zwłaszcza, że to zakup hurtowy- od razu 10 kilo- bo znajoma często piecze, robi kompoty i inne przetwory. Więc pada odpowiedź "Nie ma sprawy" i choć nie zawsze jest to dokładnie po drodze, w najbliższym czasie na stole mojej znajomej ląduje paczka cukru.
Ostatnio byłam na wsi i taka sytuacja: Znajomy potrzebował deskę i poszedł do sąsiada. Oczywiście deskę dostał, po czym został poproszony o pożyczenie szczotki malarskiej, bo sąsiadka miała przywieźć, ale zapomniała. (Przywiozła za to 10 kilo karmy dla psa znajomych, bo to taniej wychodzi.) Normalne dla mnie byłoby w tej sytuacji, że znajomy powiedziałby, że nie ma sprawy. Ze zdziwieniem usłyszałam, że eee... musiałby iść po nią do góry. Nie wiem w końcu, czy tej szczotki pożyczył, czy nie, bo pojechałam do domu. Ale na miejscu sąsiadki, to chyba bym na drugi raz powiedziała, że eee... auto narzeka, że go kółka bolą tak jeździć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz