niedziela, 17 lutego 2013

Dworzec PKP w Katowicach

 W sobotę odbierałam córkę wracającą z Torunia. Ponieważ w internecie nie podano numeru peronu, musiałam wjechać na parking. Za 3 minuty postoju zapłaciłam 6 złotych. Na wyświetlaczu nie było numeru peronu. Pani w kasie powiedziała, że ona sprzedaje bilety i mam sobie iść do głównego budynku (???) bo tam jest informacja. W przejściu - prawie na końcu- znalazłam rozpiskę przyjazdów - oczywiście peron 5! Ten, kto często jeździ, wie, gdzie jest, ale dla takich podróżników, jak ja... A co ma zrobić ktoś, kto w Katowicach jest po raz pierwszy, ma przesiadkę i 5 minut do odjazdu pociągu? Na dworcu ZERO informacji, jak dojść na ten nieszczęsny piąty peron. Powinny być strzałki po byku, a tu ****   Żeby tam dojść spod kasy biletowej, trzeba mieć 10 minut. Wszystkiego najlepszego, jeśli idzie się z walizkami, torbami itp. Jest bezpośrednie przejście z dworca, ale oczywiście w remoncie. I pewnie będzie to ostatnie oddane do użytku miejsce, bo ci, którzy o tym decydują, nie jeżdżą pociągami. Żeby dojechać samochodem w okolice peronu piątego, trzeba objechać pół Katowic, bo wszędzie są zakazy skrętu w lewo. Zdążyłam cudem, zaparkowałam na chodniku na awaryjnych i nawet się z moim dzieckiem nie przywitałam, tylko popędziliśmy do samochodu. Ponieważ Katowice są ogólnie w stanie nie nadającym  się do użycia, zrobiłam rundę honorową aż pod Spodek i wreszcie z Placu Wolności mogłam podjechać (niemal) pod dworzec - tym razem z drugiej strony, żeby pojechać do domu.
 Nie napiszę, jakie słowa cisnęły mi się wtedy na usta, ale nie były to słowa ogólnie uznane za przyzwoite.
 A panią z kasy baaaardzo serdecznie pozdrawiam.
 I tym, którzy tak mądrze to wszystko zorganizowali, życzę długiej i uciążliwej podróży - bez względu na to, czym pojadą lub też polecą.