poniedziałek, 7 lipca 2014

Auschwitz.


W piątek byłam z Młodymi w Oświęcimiu. To już drugi raz, ale teraz do Starszej przyjechała koleżanka z Poznania, a ona jeszcze nigdy nie była. Zresztą wtedy nie widziałyśmy wszystkiego, bo nam jeden blok zajmuje nawet godzinę. Nie rozumiem, po co ludzie biorą przewodnika, który w półtorej godziny przegoni ich po całym obozie. Co z tego zapamiętają? Co przeżyją? Rozumiem, że jeśli ktoś przyjechał z drugiego końca Polski, nie nastawia się raczej na zwiedzanie na raty, ale taki "bieg po blokach" nie ma sensu. W większym skupieniu ludzie zwiedzają indywidualnie. Zatrzymują się, czytają, modlą...
Młody zapytał" "Ciociu, czemu tu jest tak mało Polaków?" Chciałam mu powiedzieć, że w czasie roku szkolnego na pewno jest ich więcej, bo wycieczki szkolne... Ale uświadomiłam sobie, że wcale tak nie jest. Kiedy byłyśmy we wrześniu, wycieczki były - i owszem, ale na kilkanaście zagranicznych przypadała jedna polska. Czemu...
A teraz Polaków rzeczywiście było mało: grupa wyrośniętych nastolatków w prawie plażowych koszulkach (poza blokami chyba odreagowywali napięcie, czym zdegustowana była moja Młodsza, ale w środku skupieni i poważni), rodzina z tatą na czele (taki blokers w krótkich spodenkach i z bardzo znudzoną miną). I ten dialog:
-Długo jeszcze? Masz zamiar wszystkie bloki zwiedzać?
-Po to tu przyjechaliśmy. Dwa mamy już za sobą.
-To ja idę do samochodu. Mały, idziesz ze mną? Kupię ci loda. (Synek poszedł z tata na loda, mama z córką zwiedzała dalej.)
 Moi byli raczej milczący. Kiedy schodziliśmy do piwnicy w Bloku Śmierci, Młodsza (choć większa ode mnie) trzymała mnie kurczowo za rękę. Tam się czuło śmierć. Tak po prostu. Bardziej nawet, niż pod Ścianą.
W sobotę mieliśmy jechać do Brzezinki, ale bagaż wrażeń był chyba jednak za duży. Pojechaliśmy za to do Goczałkowic na lody. Siedzieliśmy nad wodą i oglądaliśmy kaczki. Zaczęły się wakacje. Przynajmniej dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz