piątek, 25 lipca 2014

Ożeż ty!

 Kiedyś miałam poniższe przemyślenia dotyczące poprawności. Nie politycznej, a gramatycznej... 
Później "pewna pani P.. użyła słowa "wziąść" i zamiast - upomniana - przeprosić czy po prostu przyznać, że każdemu, jak widać, zdarza się popełniać błędy, zaczęła dowodzić, że to również jest poprawna forma. Otóż NIE JEST. Ale nie dziwią mnie błędy "maluczkich", skoro sama "pani profesor" idzie w zaparte.

 Pisałam kiedyś na temat użycia w telewizji sformułowania "Na dworzu". Wydawało mi się, że to w którymś z programów typu "Trudne sprawy", ale jest gorzej! Bo te programy można świadomie ominąć i już. Ale to była REKLAMA! Wciskana w środek filmu rodzinnego, w programy dla dzieci, po bajce, przed bajką i gdzie się tylko da. I ta trucizna sączy się w nieświadome niczego mózgi niewinnych dzieci. I one zapamiętują, że w TV mówi się "Na dworzu" (reklama Vanisha), "Orzeźw się" (Hortex)... Kiedyś było "się lśni" (też jakiś środek czystości) i dzieci jak jeden mąż w szkole mówiły mi, że coś się lśni. Teraz co krok, to błąd... Aż boli...

czwartek, 10 lipca 2014

CO TO JEST DWÓRZ?

...zapytałam ostatnio. Obierałam ziemniaki i odmóżdżałam się przy okazji, oglądając "Trudne sprawy" czy coś w ten deseń. I usłyszałam, że ktoś tam był NA DWORZU(!) Ranyjulek!  Są wakacje i może wyłącza (a nie WYŁANCZA) mi się myślenie? Ale nie! Nie ma DWORZA! Jest DWÓR!
  I jest NA DWORZE! Ewentualnie PODWÓRZE. I na podwórzu!
 Kiedyś ogłosiłam na lekcji języka polskiego w 5 klasie konkurs, kto złowi więcej "byków" w ogłoszeniach, reklamach. Dzieciaki przynosiły mi "perełki" z drzwi u szewca, w maglu, z przystanku. Wtedy zgrzytem wielkim wydał mi się napis na drzwiach u dentysty: "PACJĘCI z bólem przyjmowani bez kolejki."
 A teraz w telewizji co krok, to wpadka. Językowa...

poniedziałek, 7 lipca 2014

Granice tolerancji.

 Na dworcu PKP w Katowicach. Idą nastolatki w jeansach, czarnych koszulkach, z plecakami i... włosami w kolorze wiosennej trawy. Nagle z tyłu słyszę: "Ja pier**lę! O, k**wa! Co to jest?" Odwracam się - dwie tlenione dziewczyny prosto z solarium (nie, nie była to naturalna opalenizna), pełny makijaż, niebotyczne obcasy, wściekle różowe mini, eh, powiedziałabym MIKRO!
 Jestem obdarzona dużą dozą tolerancji. Niech każdy ubiera się jak chce, byle stosownie do miejsca (no, bo strój prawie plażowy w kościele to jednak nie przystoi.) Niech ma fryzurę, jaka mu się podoba. I makijaż, jaki lubi. Ale moja tolerancja ma swoje granice. Nie obejmuje chamstwa, wulgaryzmów i... braku tolerancji wobec innych.

Auschwitz.


W piątek byłam z Młodymi w Oświęcimiu. To już drugi raz, ale teraz do Starszej przyjechała koleżanka z Poznania, a ona jeszcze nigdy nie była. Zresztą wtedy nie widziałyśmy wszystkiego, bo nam jeden blok zajmuje nawet godzinę. Nie rozumiem, po co ludzie biorą przewodnika, który w półtorej godziny przegoni ich po całym obozie. Co z tego zapamiętają? Co przeżyją? Rozumiem, że jeśli ktoś przyjechał z drugiego końca Polski, nie nastawia się raczej na zwiedzanie na raty, ale taki "bieg po blokach" nie ma sensu. W większym skupieniu ludzie zwiedzają indywidualnie. Zatrzymują się, czytają, modlą...
Młody zapytał" "Ciociu, czemu tu jest tak mało Polaków?" Chciałam mu powiedzieć, że w czasie roku szkolnego na pewno jest ich więcej, bo wycieczki szkolne... Ale uświadomiłam sobie, że wcale tak nie jest. Kiedy byłyśmy we wrześniu, wycieczki były - i owszem, ale na kilkanaście zagranicznych przypadała jedna polska. Czemu...
A teraz Polaków rzeczywiście było mało: grupa wyrośniętych nastolatków w prawie plażowych koszulkach (poza blokami chyba odreagowywali napięcie, czym zdegustowana była moja Młodsza, ale w środku skupieni i poważni), rodzina z tatą na czele (taki blokers w krótkich spodenkach i z bardzo znudzoną miną). I ten dialog:
-Długo jeszcze? Masz zamiar wszystkie bloki zwiedzać?
-Po to tu przyjechaliśmy. Dwa mamy już za sobą.
-To ja idę do samochodu. Mały, idziesz ze mną? Kupię ci loda. (Synek poszedł z tata na loda, mama z córką zwiedzała dalej.)
 Moi byli raczej milczący. Kiedy schodziliśmy do piwnicy w Bloku Śmierci, Młodsza (choć większa ode mnie) trzymała mnie kurczowo za rękę. Tam się czuło śmierć. Tak po prostu. Bardziej nawet, niż pod Ścianą.
W sobotę mieliśmy jechać do Brzezinki, ale bagaż wrażeń był chyba jednak za duży. Pojechaliśmy za to do Goczałkowic na lody. Siedzieliśmy nad wodą i oglądaliśmy kaczki. Zaczęły się wakacje. Przynajmniej dla mnie.