Przychodzą moje dzieci ze szkoły.
Ja: Jak minął dzień?
Dziecko: Nieźle. Odpowiadałam z angielskiego.
Ja: No i?
Dziecko: I nic. U nas dostaje się jedynkę za złą odpowiedź.
Ja: Za dobrą chyba też coś?
Dziecko: Mamo... Coś ty?
Ja: To chyba nienormalne?
Dziecko: Ona taka jest. Nic nie poradzisz. (Starsze potwierdza)
Uczniowie się pogodzili z tym, że nie dostają zapłaty za pracę. W przyszłości będą godzili się na byle jaką pracę, byle jaką zapłatę, byle jakie życie... To chore. A ja się jeszcze zastanawiam, czy ta pani chętnie pracuje za darmo? Pewnie psioczy -słusznie, zresztą- na godziny kartowe (karciane lub też karne, bo różnie są przez nauczycieli nazywane dwie godziny, które muszą przepracować za darmo). Jeśli jeszcze pani przeszkadzają dzieci, to powinna pomyśleć o zmianie zawodu. Czym prędzej. Póki ją zechcą gdziekolwiek. Póki nie jest za stara. Od lat pracuję z dziećmi i mając do wyboru marchewkę i kij, wybieram marchewkę. I mam efekty. Ta pani woli kij. Za parę lat czeka ją spotkanie z następnym pokoleniem rodziców (znają swoje i swoich dzieci prawa). Życzę jej szczęścia. A będzie trzeba naprawdę BARDZO dużo.
Nic dziwnego,że potem o nauczycielach ma się takie zdanie! Oj, i ja się nasłuchałam od swoich własnych dzieci.
OdpowiedzUsuńSerdeczności.