Był czas, że łaziski kościół pękał w szwach. Ławki były zajęte na długo przed rozpoczęciem niedzielnej mszy, a i miejsca stojące były już tylko z tyłu. A na dziedzińcu stały mamy z niesfornymi dziećmi. Sama często dojeżdżałam tu właśnie, bo w mojej parafii nie było dziecięcej mszy, a tylko na takiej wytrzymywały moje przepełnione energią córki.
Przeprowadziłam się do Łazisk i po kilku tygodniach stwierdziłam, że to nie przypadek. Że na każdej mszy jest po prostu mniej ludzi. A przecież nie wyprowadzili się...
Był czas, że każdy miał tu swoje miejsce.
wtorek, 31 maja 2011
poniedziałek, 30 maja 2011
Jak moja mama mówi nie, to nie.
2. Nie obawiaj się postępować wobec mnie stanowczo.
Ja to wolę, bo daje mi to poczucie bezpieczeństwa. (J.Korczak)
Na scenę wchodzą rodzice z chowu bezstresowego. Z tego co widzę, to jedni do życia podchodzą lajtowo, niczym się nie przejmują i albo dzieciom pozwalają na wszystko (żeby ich nie stresować), drudzy nie pozwalają na nic (chyba- żeby nie stresować siebie- ale nie jestem przekonana, że to działa). Jest jeszcze trzecia grupa, ale to mozaika wielu typów, a ja nie o rodzicach, a o dzieciach chciałam pisać. Zacytuję więc:
-Nie da rady. Jak moja mama mówi NIE, to NIE.
-No to masz przechlapane.
-No. Ale za to jak mówi TAK, to TAK.
Często widzę rodziców, którzy ustępują dziecku, bo: płacze, krzyczy, tupie, kopie, szczypie, bije, wyzywa... Repertuar jest szeroki. Ostatnio usłyszałam: "Jak mi nie pozwolisz, to zadzwonię na Niebieską Linię i powiem, że się nade mną znęcasz." - To było do mamy.
sobota, 28 maja 2011
APEL TWOJEGO DZIECKA
Kto to był Janusz Korczak, wiedzą chyba wszyscy. Chyba?!
Był lekarzem, a jednocześnie pedagogiem. Utworzył w Warszawie dwa domy dziecka i w nich pracował. Kochał dzieci i potrafił o nie walczyć. Do końca. Kiedy prowadzono ich na śmierć, mógł uratować swoje życie. Nie chciał, nie mógł zostawić dzieci. Poszedł z nimi do gazu.
Jego "Apel..." jest aktualny do dziś. Czasem odnoszę wrażenie, że dziś jest bardziej aktualny, niż wtedy...
Był lekarzem, a jednocześnie pedagogiem. Utworzył w Warszawie dwa domy dziecka i w nich pracował. Kochał dzieci i potrafił o nie walczyć. Do końca. Kiedy prowadzono ich na śmierć, mógł uratować swoje życie. Nie chciał, nie mógł zostawić dzieci. Poszedł z nimi do gazu.
Jego "Apel..." jest aktualny do dziś. Czasem odnoszę wrażenie, że dziś jest bardziej aktualny, niż wtedy...
1. Nie psuj mnie, dając mi wszystko, o co Cię poproszę.
Niektórymi prośbami jedynie wystawiam Cię na próbę.
Niektóre dzieci to chodzący koncert życzeń, o czym z dumą informują chętnych czy niechętnych słuchaczy. Kiedyś usłyszałam: "Moja córka nie będzie chodziła w butach z byle jakiego sklepu. Ostatnio musiałam wydać na jej sandały 350 złotych. A ja mam za 40 zł z Auchan..." No to powodzenia. A co będzie dalej?
Nie psuj mnie, dając mi wszystko, o co Cię poproszę.
niedziela, 1 maja 2011
Jedziesz do jakiegoś Oszonka?
Moi znajomi nie mają auta. Teraz często budzi to zdziwienie, bo w wielu rodzinach każdy dorosły ma swoje, a czasem ilość samochodów przekracza wręcz ilość uprawnionych do ich prowadzenia. No, ale ja nie o tym w końcu.
Ci znajomi mieszkają w miejscu jak z bajki- wszędzie daleko. Sklepy w pobliżu są drogie- jak to na wsi. Ich sąsiadka pracuje w mieście, dojeżdża samochodem. Często pada pytanie "Nie jedziesz przypadkiem do jakiegoś Oszonka? Bo mi się cukier kończy." Sąsiadka nie robi problemu, bo rozumie, że każdy grosz się liczy- zwłaszcza, że to zakup hurtowy- od razu 10 kilo- bo znajoma często piecze, robi kompoty i inne przetwory. Więc pada odpowiedź "Nie ma sprawy" i choć nie zawsze jest to dokładnie po drodze, w najbliższym czasie na stole mojej znajomej ląduje paczka cukru.
Ostatnio byłam na wsi i taka sytuacja: Znajomy potrzebował deskę i poszedł do sąsiada. Oczywiście deskę dostał, po czym został poproszony o pożyczenie szczotki malarskiej, bo sąsiadka miała przywieźć, ale zapomniała. (Przywiozła za to 10 kilo karmy dla psa znajomych, bo to taniej wychodzi.) Normalne dla mnie byłoby w tej sytuacji, że znajomy powiedziałby, że nie ma sprawy. Ze zdziwieniem usłyszałam, że eee... musiałby iść po nią do góry. Nie wiem w końcu, czy tej szczotki pożyczył, czy nie, bo pojechałam do domu. Ale na miejscu sąsiadki, to chyba bym na drugi raz powiedziała, że eee... auto narzeka, że go kółka bolą tak jeździć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)