Pracuję w
szkole już wiele lat. Kiedy zaczynałam, uczyłam w budynku wynajętym przez
szkołę - nie było dzwonków, przerwy regulowałam sama... Miałam 31 uczniów.
Pracowało mi się rewelacyjnie i myślałam, że to idealna forma. Ale to
sprawdziło się tylko w tej klasie. Od kiedy w nauczaniu zintegrowanym (!) nie
ma podziału na przedmioty i lekcje, zmieniłam zdanie. Uczniowie i zespoły
klasowe wymagają indywidualnego podejścia, a nie wrzucenia do jednego worka.
Tak samo jest z sześciolatkami w szkole. Od zawsze uważałam, że w pierwszej
klasie jest miejsce dla zdolnych sześciolatków, które są na tyle DOJRZAŁE, żeby
rozpocząć naukę w szkole, dla przeciętnych siedmiolatków i dla ośmiolatków,
które potrzebują jeszcze czasu. Kiedyś trafiały do nas dzieci z odroczeniem obowiązku
szkolnego. Teraz TAKIE SAME dzieci przychodzą do szkoły jako sześciolatki, bo
sąsiadka swojego też posyła, to ja nie będę gorsza. A kiedy wejdzie w życie
obowiązek posyłania do szkoły sześciolatków??? Biedne dzieci! I biedni
nauczyciele...
Dziecko to nie plastelina, z której lepi się co chce, a jak się
nie uda, to można z niej zrobić kulkę i zacząć od nowa! Kiedy dzieci zaczną być
traktowane jak ludzie?